Czy sezon wakacyjny okazał się dobrym czasem odbicia dla branży gastronomicznej? Eksperci mają wątpliwości o czym może świadczyć m.in. opinia Tatrzańskiej Izby Gospodarczej, której członkowie twierdzą, że turyści częściej stołowali się w fast-foodach niż karczmach i restauracjach. Opinię tę potwierdzają specjaliści z Centrum Doradztwa Gospodarczego Kiżuk & Michalska. – Współpracujemy obecnie z kilkunastoma restauracjami i opinie w wielu przypadkach są podobne. Gastronomia po pandemii ma fatalną prasę, która spowodowała, że klienci po prostu nie przychodzili. Można powiedzieć przekornie, że najpopularniejszym punktem gastronomicznym w kurortach turystycznych były takie sklepy jak Dino czy Biedronka – mówi Katarzyna Michalska, doradca gospodarczy.
„Paragony grozy” pogrążyły gastronomię? Ludzie myśleli, że jest gigantycznie drogo, a nie zawsze tak było
Siedem miesięcy lockdownu dały się porządnie we znaki zarówno branży gastronomicznej jak i turystyce. Wakacje 2021 dawały nadzieję na poprawę sytuacji sektorów, które przez wiele miesięcy były zamknięte na cztery spusty. Czy możemy miniony sezon oceniać pozytywnie? Jak mówią eksperci na pewno nie jest źle. Jest jednak kilka sytuacji, które mocno zaskoczyły zarówno klientów, jak i przedsiębiorców oraz ekonomistów.
– Nadzieje były ogromne. Oczekiwania także. Zarówno pas nadmorski jak i pas górski czy miejscowości turystyczne szykowały się na najazd turystów i można powiedzieć, że w sumie te oczekiwania zostały spełnione. Polacy częściej wybierali swój kraj jako destynacje wakacyjną, rezygnując z wyjazdów zagranicę. Nie bez znaczenia na pewno była tutaj opcja Bonu Turystycznego, który motywował polskie rodziny do tego, by jednak zostać w Polsce, a nie szukać rodzinnych wakacji zagranicą. Turystów więc nie brakowało, ale ich nawyki były zupełnie inne niż w latach ubiegłych – mówi Katarzyna Michalska.
O czym mowa? – Przede wszystkim rozczarowana jest gastronomia. Fatalną prasę zrobił tutaj temat „paragonów grozy”. Media wręcz przerzucały się skargami na drogie ryby, drogie lody, zbyt wysokie ceny dań w restauracjach. Mieszkańcy stali się bardzo wrażliwi i widząc wzrost cen po prostu rezygnowali z żywienia się w restauracjach, karczmach czy smażalniach ryb. Obiektywnie musimy stwirdzić, że ceny na pewno poszły do góry. Byłabym jednak daleka od mówienia, że to jakieś kosmiczne wzrosty. Wszystko jest droższe, po prostu – tłumaczy Katarzyna Michalska.
Gdzie więc żywili się turyści przebywający w górach czy nad morzem? – Odpowiedź jest bardzo prosta. Turyści wręcz szturmowali dyskonty. Biedronki, Lidle, Dino, kolejki w popularnych dyskontach miały miejsce od świtu do zmierzchu. Na dodatek w sierpniu większość dyskontów była czynna już w niedzielę – mówi Katarzyna Michalska.
Sektory zamknięte przez lockdown wróciły na ścieżkę wzrostu
Eksperci z Centrum Doradztwa Gospodarczego Kiżuk & Michalska przyznają, że czas na podsumowania sezonu wakacyjnego jeszcze przyjdą, bo wiele osób wybiera wrzesień na czas swojego urlopu. Ogólne relacje przedsiębiorców są raczej pozytywne i nawet gastronomia zakończy sezon na plusie. – Nie mamy wątpliwości, że po trudnym czasie pandemii minione wakacje na pewno są oddechem dla całej gospodarki. Hotele ożyły, turystyka również złapała wiatr w żagle, gastronomia mniej, ale też pozytywnie. Możemy powiedzieć, że jest to powrót na ścieżkę wzrostu. Jeżeli nie wystąpi kolejna pandemia będziemy mogli mówić o powolnym odbudowywaniu się sektorów dotkniętych przez pandemię – wyjaśnia Filip Kiżuk, doradca gospodarczy.
Nie zmienia to jednak faktu, że konsekwencje pandemii wiele firm nadal odczuwa bardzo boleśnie. Nie widać tego na pierwszy rzut oka, ale wiele firm w ostatnim czasie zmieniło lub niebawem zmieni właściciela. – Te procesy akwizycyjne wciąż trwają. Wielu przedsiębiorców sprzedaje swoje obiekty nad morzem czy w górach. Mowa np. o apartamentach czy pensjonatach. Pośredniczyliśmy również w sprzedażach hoteli nad polskim morzem. Można więc powiedzieć, że tutaj ruch również jest spory, a jest to oczywiście następstwo pandemii koronawirusa – mówi Filip Kiżuk.
Jak dodaje ekspert polskimi nieruchomościami są zainteresowani inwestorzy z zagranicy. Głównie z Holandii, Niemiec czy Skandynawii. Pojawiały się jednak pytania nawet ze… Zjednoczonych Emiratów Arabskich.