Potężne silniki w autach i wielkie lodówki pełne zamrożonego jedzenia – populacja XXI wieku cierpi na groźną chorobę, która nazywa się konsumpcjonizmem. Ten termin zyskał wyraźnie pejoratywne znaczenie już po II wojnie światowej. To przy okazji boomów gospodarczych ludzie zaczęli zwracać uwagę, że ilość przejadanych dóbr i usług przybiera absurdalne i chorobliwe rozmiary.
Na skróty:
Możesz mieć wszystko
Zjawisko konsumpcjonizmu analizują specjaliści z wielu dziedzin: filozofii, kulturoznawstwa, socjologii, ekonomii i innych. Francuski myśliciel Jean Baudrillard dowodził, że konsumpcja towarów (w istocie znaków i symboli) organizuje społeczeństwa na nowo, po wyzwoleniu jednostek z hierarchii dawnych warstw i klas – ustalających porządek i dających poczucie przynależności.
– Pomimo krytyki, konsumpcjonizm ma się dobrze od sześciu dekad. W Polsce, ze względu na przemiany ustrojowe, można skrócić ten okres o połowę. To w latach 90. zyskaliśmy dostęp do obcych zdobyczy wolnego rynku i okazało się, że stopniowo stać nas na więcej. „Stopniowo” to właściwe określenie. Co prawda średnie wynagrodzenie wzrosło od 1991 r. 26-krotnie, ale jeśli uwzględnimy inflację, to siła nabywcza średniej pensji Kowalskiego zaledwie się podwoiła – mówi Marta Telenda, prezes poznańskiej Colivii.
Reklamy przekonują nas, że każdy towar jest na wyciągnięcie ręki. Nawet ten, który wydawał się do tej pory luksusowy i nieosiągalny. Pomogły w tym postęp technologiczny oraz ułatwiony dostęp do kredytów i pożyczek. Ponad połowa (56%) Polaków ma przynajmniej jedno zobowiązanie finansowe, a 30% twierdzi, że miewała problemy ze zwracaniem należności – wynika z raportu KRD „Dlaczego Polacy się zadłużają?”. Jak podaje Biuro Informacji Kredytowej, zwłaszcza młodzi Polacy nie mają skrupułów w zaciąganiu długów, a w 70% są to kredyty konsumpcyjne. Media alarmują: „piękni, młodzi, zadłużeni” – kupują kompulsywnie i przekraczają zdroworozsądkowe granice. Ale o jakich „granicach” można tu mówić? Etycznych? Granicach zdolności kredytowej? A może ekologicznych?
Zadłużenie u przyszłych pokoleń
Nadkonsumpcja wynika z prostego bilansu: koszty produkcji przekraczają ilość zasobów – w ujęciu globalnym (zasoby planety) lub lokalnym (zasoby krajowe). Inaczej nazywa się to gospodarką rabunkową, której klasycznym przykładem może być tzw. „tragedia wspólnego pastwiska” – sytuacja, w której łapczywość jednego gospodarza prowadzi do ekonomicznej zapaści całej grupy, jak o tym pisał w latach 60. amerykański ekolog Garret Hardin.
Tymczasem konsekwencje niepohamowanej chciwości biznesu – maskowane pieczołowicie działaniami CSR-owymi, kampaniami marketingowymi czy popularną ostatnio walką o sprawiedliwość społeczną – są poważniejsze, niż mogłoby się wydawać. Weźmy na przykład firmę Cadbury, która dołączyła niedawno do grona korporacji oskarżanych o niszczenie lasów deszczowych w Indonezji – siedliska zagrożonych wyginięciem orangutanów. Produkcja oleju palmowego – jednego ze składników popularnych ciastek Oreo – miała przyczynić się do wycięcia dziesiątek tysięcy hektarów lasu.
Ostatnim współczynnikiem autodestrukcyjnego równania jest fakt, że możliwości ekosystemu w zakresie odtwarzania zasobów (z tzw. odnawialnych źródeł) są ograniczone i policzalne. Szacuje się, że w 1986 roku gospodarka światowa po raz pierwszy zużyła (w ujęciu rocznym) więcej materiałów, niż pozwalają na to możliwości naszej planety do regeneracji. Następnie, od roku 1987 oblicza się Dzień Długu Ekologicznego (Earth Overshoot Day) – konkretny dzień w roku, w którym zaczynamy żyć „na rachunek” przyszłych pokoleń. W 2020 roku wypada on 22 sierpnia.
Globalny problem – codzienne wybory
Jak w świetle takich informacji postępować ma przeciętny Kowalski, przytłoczony tysiącem spraw i obowiązków? Punktem wyjścia jest świadomość, że wiele rzeczy jest nam zbędne – generują koszty, niewiele oferując w zamian. Coraz więcej ludzi zaczyna rozumieć, że ich na dobrą sprawę niepotrzebne zakupy napędzają produkcję, która eksploatuje niewystarczające zasoby naszej planety. Potwierdza to zrealizowane w Polsce badanie IETU, którego 40% uczestników przyznało, że ich konsumpcja nie jest zrównoważona. To wyraźny sygnał, że takie akcje jak Dzień bez Zakupów (Buy Nothing Day), ustanowiony w kontrze do Black Friday, święta konsumpcji, które w listopadowe popołudnia przyciąga do galerii handlowych istne tłumy, są niewystarczające.
Nikogo już nie dziwi, że kapitalizm, jako platforma gospodarcza nadkonsumpcjonizmu, jest na cenzurowanym. W Indiach, Francji, Chinach, Brazylii, Niemczech, Rosji i Wielkiej Brytanii ponad połowa ankietowanych uznała, że system ten w obecnej formie wyrządza więcej krzywd, niż przynosi pożytku – dowiadujemy się z badania „The Edelman Trust Barometer”. Co ciekawe, Kanada i Stany Zjednoczone do księgi skarg i wniosków są następne w kolejce. W Polsce, według raportu Fundacji Kaleckiego, w ciągu 5 trudnych lat światowego kryzysu ekonomicznego (2009–2014) procent osób niezadowolonych z gospodarki rynkowej wzrósł z 39 do 52%.
Wytwórcy kontra konsumenci
W walce z konsumpcjonizmem aktywiści próbują wywrzeć naciski na przedsiębiorców, którzy teoretycznie mogliby korzystać z bardziej ekologicznych surowców, składników czy opakowań. Warto wspomnieć chociażby akcję Greenpeace pod hasłem „To chyba twoje?”, gdzie winą za zaśmiecanie środowiska obarczano wielkie koncerny. W odpowiedzi Coca-Cola wysłała do influencerów puste plastikowe butelki z pouczeniem, że należy dać przykład i wrzucić je do pojemników z odpadami segregowalnymi.
Jedni pukali się w głowę, zarzucając gigantowi bezczelność lub ignorancję. Inni doszli do wniosku, że decyzje konsumentów (np. zakup plastikowej butelki) są równie istotne, co polityka prowadzona przez wielkie koncerny. Co ciekawe, w okresie recesji spowodowanej w 2020 r. epidemią wirusa, kiedy wiele firm próbuje poradzić sobie z zapaścią, producenci plastikowych opakowań notują zyski wyższe niż w 2019 r.
Nadchodzi nowe
Jak skutecznie przeciwdziałać niezdrowej konsumpcji? Odpowiedź znajdujemy w nowych trendach na rynku, a te kształtowane są na ogół przez młodych ludzi. To oni najswobodniej dopasowują styl życia do zmiennych warunków. Jakie substytuty stosują? Jak próbują „naprawić” swoje życie? Czy ratuje nas tylko wyprowadzka na łono natury – bez prysznica i bieżącej wody, kilkanaście kilometrów od szkoły i sklepu?
Taka opcja ma swoich zwolenników; facebookowa grupa „Życie w dziczy odciętej od sieci” (Off Grid Wilderness Living) liczy ponad 100 tys. członków. Podobne grupy i strony zrzeszające ludzi zainteresowanych samowystarczalnością (na własnym kawałku ziemi) liczą po kilkanaście lub kilkadziesiąt tysięcy fanów. Rozkwit przeżywają też kooperatywy – idea połączenia ról wytwórcy i spożywcy, wskrzeszona po latach wypaczeń spółdzielczości w okresie PRL.
Jako jeszcze bardziej rewolucyjne jawi się podejście: po co kupować, kiedy można się dzielić? Streaming internetowy muzyki i filmów zamiast zakupu CD/DVD to już normalność i… trzecia część rynku muzycznego w Polsce. Kto już zdążył się do tego przekonać, nie widzi problemu, że korzysta z czegoś, właściwie tego nie posiadając. Codziennie na ulice polskich miast wyjeżdża ponad 5 tys. aut wynajmowanych na minuty. Coraz popularniejszy staje się również coworking – wynajmowanie przestrzeni do pracy we współdzielonych pomieszczeniach. Według II edycji raportu „Coworking. I want it that way” z takiego rozwiązania korzysta już ponad 6% polskich freelancerów i to nie tylko ze względu na oszczędności, ale przede wszystkim możliwość wymiany doświadczeń, poszerzania bazy kontaktów, czy nawiązywania bliższych relacji i wspólnego rozwiązywania konkretnych problemów.
Koniec z „własnym M”
Jeszcze większe zamieszanie może w Polsce wywołać coliving – trend będący odpowiedzią zarówno na kłopoty z nadkonsumpcją, wyzwania rynków mieszkaniowych, czy też coraz wyraźniejszą potrzebę potrzebę bliskości z drugim człowiekiem. Rynek mieszkaniowy Polakom wchodzącym w dorosłość stawia dziś wysokie bariery. Fakt, że mieszkania traktowane są jako świetna lokata kapitału, zmniejsza ich dostępność. Liczba podatników uzyskujących przychody z wynajmu z roku na rok rośnie, powoli zbliżając się do miliona. W Polsce na 1000 mieszkańców przypada 370 mieszkań (prawie trzy osoby na mieszkanie i tylko 28,2 m2 na osobę).
– Na mieszkanie z innymi ludźmi często decydujemy się z powodów ekonomicznych, lecz równie istotne są te zdrowotne. Psychoterapeuci powtarzają, że podstawową profilaktyką zdrowia psychicznego jest fizyczna bliskość i głębsza relacja z drugim człowiekiem. Pytanie więc, czy chcemy takiego rozwoju, jak np. w Holandii, gdzie jednoosobowych gospodarstw domowych jest aż 36%? – retorycznie pyta Marta Telenda, założycielka Colivii, która posiada już dwie lokalizacje colivingowe w Poznaniu, a niebawem planuje otwarcie kolejnych we Wrocławiu i w Warszawie.
Nie ciasne i nie własne
Zarówno millenialsi, jak i Z-etki stoją dziś przed prozaicznym wyzwaniem: jak urządzić się po swojemu w nie swoim domu? Zwłaszcza jeśli chcemy pogodzić to z aspiracjami materialnymi – mieszkania w ładnej okolicy, w nowym lub pięknie odremontowanym, przestronnym lokalu z wszelkimi udogodnieniami, jakie zdążyliśmy podpatrzeć u znajomych. Coliving zdaje się być odpowiedzią na takie dylematy.
– Przede wszystkim dbamy o wysoki standard i troszczymy się o wiele spraw, w tym m.in. o serwis urządzeń, sprzątanie wspólnych powierzchni, dostawę świeżych owoców, ubezpieczenie, a nawet pomoc w odnalezieniu się w nowym miejscu i załatwieniu pewnych usług, co ma duże znaczenie np. dla obcokrajowców; i tu w Poznaniu, i w innych miastach, gdzie otwieramy lokale – wyjaśnia CEO Colivii i dodaje, że większość mieszkańców Colivii to ludzie, którzy nie zdążyli się wcześniej poznać, wprowadzali się w tym samym czasie. Mimo to szybko tworzą ze sobą rodzaj wspólnoty. – Mają pootwierane drzwi, opiekują się psem, który zagląda to tu, to tam. Gotują, siedzą, grają ze sobą. To są prawdziwe więzi – przekonuje Telenda.
Trudno powiedzieć, jak bardzo nowe inicjatywy, stojące w kontrze do nadkonsumpcjonizmu, wpłyną na kształt państwowych systemów ekonomicznych. Szacuje się, że ich oddziaływanie jest raczej znikome, a bez większych, systemowych zmian coraz szybciej zmierzamy do katastrofy. Czy dopiero globalny kryzys zmusi rządzące światem elity do podjęcia radykalnych zmian w sposobie produkcji i dystrybucji dóbr? Wszystko na to wskazuje, tyle że wtedy może być już za późno.