Szczególnie drażliwą politycznie kwestią jest przyszłość elektrowni węglowych i powiązany z nią los górnictwa. Polskie kopalnie węgla energetycznego produkują wyłącznie na rynek krajowy, nie mają szans na wyeksportowanie swego towaru, bo jest za drogi.
Rośnie moc OZE, co oczywiste, a rząd jednocześnie zakłada poluzowanie przepisów dotyczących energetyki wiatrowej na lądzie, budują się morskie wiatraki i wciąż trwa boom w fotowoltaice. Moc elektrowni węglowych spadnie z dzisiejszych 32 GW do 20 GW, z czego najszybciej znikać będą elektrownie na węgiel kamienny, tym bardziej, że polski węgiel stał się najdroższy na świecie. W 2030 r. ma być ich już tylko ok. 13 GW.
Wraz ze wzrostem produkcji z OZE będzie w sieci coraz mniej prądu z węgla. O ile? Tego resort klimatu woli dokładnie nie pokazywać, stąd na slajdzie zsumowano produkcję prądu z węgla kamiennego i brunatnego. Ale jak łatwo policzyć, z obu rodzajów węgla w 2030 r. ma być 44 TWh. Według analizy WysokieNapiecie.pl 22% węgla trzeba podzielić na ok. 6% brunatnego i 16% kamiennego. Elektrownie na węgiel kamienny wyprodukują więc 32 TWh, a na brunatny ok. 11,5 TWh. Dla porównania – w 2023 r. z węgla kamiennego wyprodukowaliśmy prawie 66 TWh, a z brunatnego 34.
– Elektrownie węglowe stały się „czarnym Piotrusiem” dla giełdowych spółek energetycznych, a więc dla Polskiej Grupy Energetycznej SA, Tauronu SA i Enei SA. Pracują coraz mniej godzin w roku, są niezbędne w polskim systemie energetycznym, gdy nie wieje wiatr i nie świeci słońce, ale jednak przynoszą straty, spowodowane także wysokimi kosztami praw do emisji CO2 – mówi w rozmowie z MarketNews24 Rafał Zasuń, ekspert WysokieNapiecie.pl. – Straty będą coraz większe, a spółki energetyczne chciałyby pozbyć się takich aktywów.
Poprzedni rząd obiecał związkom zawodowym nierealny plan zamykania kopalń do 2049 r. nie licząc się zupełnie z tym, że na wydobywany węgiel nie będzie popytu. W miarę jak rośnie moc wiatraków i PV elektrownie węglowe pracują coraz krócej, więc z roku na rok spalają mniej węgla. Obecna koalicja trwa przy 2049 r. choć zdaje sobie sprawę, że jest to data nierealna. Być może ta narracja zmieni się po wyborach prezydenckich.
Poprzedni rząd wymyślił też, że elektrownie węglowe staną się częścią nowego podmiotu – Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Energetycznego, a Skarb Państwa wykupi te aktywa od spółek energetycznych. Pomysł był niezły, ale nie został uzgodniony z Unią Europejską, co było konieczne ze względu na udzielenie pomocy publicznej.
Nie znaleziono też kilkudziesięciu miliardów złotych w budżecie państwa na wykupienie niechcianych aktywów. Nie chciano kontynuować tematu przed wyborami, bo taka reorganizacja polskiej energetyki związana była z problemem społecznym: co zrobić ze zwalnianymi pracownikami zamykanych elektrowni węglowych. To potężny problem dla takich regionów, jak Turów czy Bełchatów.
– Poprzedni rząd rozgrzebał temat, uchwalił ustawę w Sejmie, a gdy wróciła z Senatu, zrezygnował z jej przyjęcia w Sejmie przed wyborami parlamentarnymi – komentuje ekspert. – Gdy przed kilkoma miesiącami nowy rząd zadeklarował, że plan będzie kontynuowany, to później okazało się, że nie ma pieniędzy w budżecie państwa, a wtedy poleciał giełdowy kurs akcji trzech państwowych spółek energetycznych.
Aby uspokoić sytuację postanowiono, że trzeba najpierw ustalić jakie elektrownie węglowe są potrzebne w polskim systemie energetycznym, a w jakiej kolejności inne będą wyłączane.
Problem jest trudny, ale bez jego rozwiązania spółki energetyczne utracą płynność finansową. I przestaną kupować uprawnienia do emisji CO2. Jest to scenariusz znany już z losu prywatnej elektrociepłowni Będzin, która odwołała się od postanowień sądu, spór trwa od wielu lat, a elektrownia nadal produkuje i sprzedaje prąd, co naraża nas na konflikt z Komisją Europejską.
– Dla systemu energetycznego taki stan improwizacji jest fatalny i może źle się skończyć – dodaje R.Zasuń z WysokieNapiecie.pl.