Poprzednia rada ministrów uwzględniła w budżecie na następny rok wpływ z powiększonego oskładkowania najbogatszych – czyli z uchylenia zasady trzydziestokrotności ZUSu. Zasada ta sprawia, że podstawa wynagrodzenia, od której odliczana jest składka ZUS, nie może być większa niż trzydziestokrotność średniego wynagrodzenia w Polsce w danym roku kalendarzowym. Uchylenie tej zasady sprawiłoby, że osoby które zarobią w tym roku ponad 143 tysiące rocznie, zapłacą znacznie większą składkę do ZUSu. Rząd spodziewał się z tego tytułu wpływu ponad 7 miliardów dodatkowych środków do kasy ZUSu – co byłoby wykorzystane na sfinansowanie obietnic wyborczych. Pomysł ten nie został jednak przyjęty, ku wyraźnemu zadowoleniu ekonomistów. Od początku wskazywali oni bowiem na negatywne konsekwencje ustawy, które mogłyby mieć duży wpływ na polską gospodarkę.
– Równoważenie budżetu akurat tym elementem było bardzo ryzykowane. Pojawienie się negatywnych skutków tego posunięcia mogłoby zachwiać równowagą budżetową kraju. A pomysł ten zagrażał przede wszystkim dobremu funkcjonowania przedsiębiorstw, które są kluczowe dla polskiej gospodarki – powiedział serwisowi eNewsroom Piotr Soroczyński, głównym ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej. – Likwidacja trzydziestokrotności składek ZUSu dotknęłaby tylko 370 tysięcy pracowników, ale byliby to pracownicy zarządzający i kierujący firmami. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że wyżej oskładkowane osoby poszukałyby pracy za granicą albo zaczęły przyjmować oferty zagranicznych wytwórców. To źle odbiłoby się na funkcjonowaniu polskich przedsiębiorstw i warunkach zatrudnienia reszty pracowników. Pozostaje jednak pytanie, jak zrekompensować ubytek, który był już założony w budżecie. Uważam, że rządzący powinni zastanowić się nad uporządkowaniem całego systemu podatkowego – zamiast na szybko poszukiwać w nim kwot, które zrekompensują te 7 miliardów złotych. Warto poświęcić na to ten jeden rok z mniejszymi przychodami do budżetu – sugeruje Soroczyński.